Zaczęło się już w 2003 roku, w Nowym Jorku oczywiście. Akcja polegała na zebraniu ludzi w Macy’s i dopytywaniu się sprzedawców o dywanik miłości dla komun. Potem były pokłony na cześć pluszowego dinozaura ustawionego na Times Square i klaskaniu wewnątrz jednego z najbardziej ekskluzywnych hoteli.
Czym jest flash mob?
W dosłownym tłumaczeniu oznacza szybki tłum, to sztuczny tłum ludzi wykonujących te same czynności w tym samym czasie. Dość teorii, zobaczmy jak sprawdza się w praktyce.
Na początku była to zabawa. Agencje reklamowe szybko jednak dostrzegły drzemiący w akcji potencjał. Flash mob wykorzystywany jest teraz przez największe korporacje. Najczęściej bazuje na tańcu. Niezły sposób na zbudowanie relacji z mediami. Bo media takie akcje akurat chętnie pokazują. Powstały nawet organizacje zajmujące się profesjonalnym organizowaniem flash mobów. Bo nieważne jak spontanicznie by to wyglądało, do spontaniczności temu daleko. To z reguły starannie przygotowane show. Paradoks polega więc na uzyskaniu efektu spontaniczności, który poprzedzony jest staranną pracą.
Celem flash moba jest przede wszystkim dobra zabawa. W przypadku marek jego zadanie to głównie zwiększenie ich świadomości wśród odbiorców. Zyskanie ich sympatii i zwrócenia na siebie uwagi. Flash mob ma to do siebie, że nie przekłada się bezpośrednio na wzrost sprzedaży czy zasięgu. Buduje i umacnia wizerunek marki.
Flash w Polsce?
Owszem. Pierwszym miastem, w którym miała miejsce tego typu akcja to Radom, w którym tłum ludzi zachwycał się doskonałością bułki z serem. W tym wypadku chodziło jedynie o zwrócenie na siebie uwagi. Zainteresowani wydarzeniem skontaktowali się ze sobą przez internet i ustalili „plan wydarzeń”. W sobotę, równo o 16:07 w galerii handlowej M1, sześćdziesiąt osób w jednym momencie wyciągnęło z plecaków bułki z serem i jak gdyby nigdy nic zaczęli je konsumować, zachwycając się ich smakiem: „Jaka super ta bułka!”, „Paweł, czy tobie też smakuje ta bagietka?”. Po pół minuty zrobiło się pusto, choć ochroniarze biegali starając się zrozumieć o co tu chodzi?
Polski rynek coraz bardziej przekonuje się do tego typu promocji. Przekonały się już między innymi Play i Gazeta Wyborcza. Jednym z najciekawszych był ten promujący płytę z utworami musicalu „Les Miserables” w Warszawskich Tarasach, w którym udział wzięli aktorzy teatru Roma i kilkudziesięciu statystów. Aktorzy zaśpiewali jedną z musicalowych piosenek angażując przy tym klientów galerii. Ten akurat flash mob miał na celu zaznajomienie ludzi z repertuarem płyty, wzbudzić zainteresowanie, sympatię i oczywiście skłonić do kupna.
FLASH MOB w warszawskich Złotych Tarasach
Ostatnio głośno również o akcji T-mobile na angielskim lotnisku, gdzie tłum ludzi zaczyna spontaniczny taniec. Zaczyna się od pojedynczych osób gdy nagle formuje się kilkanaście rzędów ludzi, którzy tańczą w ten sam sposób. Jedność, zabawa i radość – oto jakie odczucia pozostawia w odbiorcach flash mob.
Fajne, bo wzbudza sympatię, a koszt znikomy. Im więcej zaangażowanych ludzi, tym lepszy przekaz, bo świadczy to o przywiązaniu do marki i chęci wzięcia udziału w jej promocji. Ale jak odróżnić wydarzenie sponsorowane od spontanicznego? Na dobrą sprawę zrobić się tego nie da. Można zauważyć cechy wspólne – zaskoczenie otoczenia, medialny potencjał i oczywiście szansę na promocję.
Narzedzie marketignowe, marketing partyzancki, ambient. Niezależnie od nazwy akcja ma szansę odnieść sukces. Jedno jest pewne – w jej przypadku nic nie liczy się bardziej niż dobra zabawa.